Nie tylko w przypadku The Doors, nazwa była czymś więcej niż logo, fragmencik książki angielskiego romantyka W. Blake’a definiował przesłanie w jakie wpisywała się twórczość Jima Morrisona i spółki. Oczywiście nie miałem szans na udział bezpośrednio w koncercie The Doors. W czasach mojego dzieciństwa i młodości prawie każdy z wykonawców starał się nagrać krążek live lub wypuścić ze studia nieformalne nagrania, nie występujące w oficjalnej dyskografii zwane bootlegami, z których mniej lub bardziej otwarcie walczono, jednocześnie nie stroniąc od czerpania z tego zysków. Taka niby wojna z ówczesną formą piractwa muzycznego. Jeśli chodzi o The Doors to mimo upływu lat jest to dla mnie muzyka, którą można odkrywać na dziesiątki sposobów. Szkoda, że dla młodszych słuchaczy to kompletna nisza.
Komentarze