ACH JAKA ŚLICZNA I LIRYCZNA… poezja socrealistyczna
Wiersze z okresu socrealizmu.
Te najśmieszniejsze, te najbardziej patetyczne, najniższej jakości i z najgorszymi rymami!
Jednak, w przypadku wybitnych poetów… forma - ponad 100% normy.
Nie będę komentował treści bo ona nie da się obronić… a potępienie już się dokonało.
W przypadku niektórych autorów przytoczę równolegle także poetyckie perełki.
***
WIKTOR WOROSZYLSKI
„Czuwającym w noc noworoczną”
Młodym -
aby rośli, dojrzewali.
Ojczyźnie -
socjalistycznego szczęścia.
No, a czego
mam dziś życzyć wam,
towarzysze
ze Służby Bezpieczeństwa
Noc noworoczna
jak to noc,
cicha.
Księżyc, obłoczki - czyż im nie ufać?
Ale wróg w tę noc,
jak i w inne czyha.
I wam w tę noc
jak we wszystkie -
czuwać.
Towarzysze moi,
silni i twardzi,
przyjaciele moi,
niezawodni i pewni -
wybrano was,
najlepszych z klasy i partii,
byście Rewolucji, jak córki, strzegli.
Pierwszy rok.
Drugi rok.
Śmiały rok.
Trudny rok.
Rok - robociarz znów po zmianie odchodzi.
I oto
wszystkich spraw naszych okręt
wypływa na szerokie
roku nowego
wody.
Na horyzoncie - socjalizm!
Aby szybciej doń dotrzeć,
dołożymy:
jedni - węgla serdecznego, drudzy - wierszy.
WIKTOR WOROSZYLSKI
„Państwa faszystowskie”
Niedługo po wojnie 1914-1918 w Europie
powstały pierwsze państwa faszystowskie.
W tych państwach słońce wschodziło i zachodziło o normalnej porze…
opromieniając dachy domostw i wzgórz zieloną spadzistość.
W oborach łagodnie ryczało bydło.
Matki o świcie budziły dzieci całując je w czoło.
Ojcowie wracając z pracy ze znużeniem radosnym w kościach
wdychali dym domowego ogniska… zaś po obiedzie zasypiali w fotelu
bądź też majsterkowali wytrwale bądź też muzykowali z zapałem.
Dzieci bawiły się w klipę… w klasy i w chowanego.
Małym dziewczynkom rosły piersi i dziewczynki z dnia na dzień
zamieniały się w duże dziewczyny wypełnione szeptem… szmerem
jak drzewa w lesie chichotem nagłym…
na którego dźwięk chłopcom zasychało w gardle.
W letnie wieczory na firankach podświetlonych od wewnątrz
schodziły się cienie… rozchodziły i znów schodziły miłośnie.
Zaś zimą kochankowie łowili ustami parę z ust w ośnieżonych ogrodach.
I jeszcze…
można wspomnieć o kotach wyginających się w kabłąk…
o wróblach wzlatujących nad jezdnią…
o staruszkach na przyzbie… o kwiatach ciętych i doniczkowych…
o pielęgniarkach podających chorym termometr…
o ludziach z miotłą zamiatających ulice.
O drewnie rozsychającym się…
bruździe w polu… wilgotnym wietrze w zaroślach.
I jeszcze można wiele wymienić zjawisk świadczących, że…
Albowiem nie było znaków na niebie:
komet żałobnych…
wody w krew zamienionej…
krzaków płonących…
albowiem życie biegło zwyczajnie…
więc naprawdę w państwach tych
wielu było…
ludzi zwyczajnych i ludzi dobrych…
i takich którzy nie wiedzieli o niczym…
i którym nie przychodziło na myśl…
i którzy nie czuli się współwinowajcami…
i którzy nie mieli z tym nic wspólnego…
i którzy nawet nie czytali gazet lub też czytali niedbale
zajęci myślami o tym, że trzeba naprawić…
przeciekający dach…
oddać buty do szewca…
oświadczyć się…
wypić kufel piwa!
wymieszać farby…
zapalić świeczkę…
i którzy…
Naprawdę nie dostrzegali strachu w oczach sąsiada…
nie słyszeli drżenia w głosie pytającego o drogę…
nie dostrzegali różnicy…
nie słyszeli głosu w sobie,
albo skoro domyślali się czegoś… nie mogli nic zrobić…
i pocieszali się mówiąc:
My przynajmniej… nie robimy nic złego,
żyjemy jak żyliśmy zawsze. Co było prawdą…
A jednak… były to
państwa faszystowskie
Wiktor Woroszylski (1927-1996) był poetą (m.in. „Zagłada gatunków”; „Dziennik internowania. Grudzień 1981 - luty 1982, Białołęka – Jaworze”), prozaikiem („Dziennik węgierski”), tłumaczem (antologia „Moi Moskale”), autorem książek dla dzieci i młodzieży („Cyryl, gdzie jesteś?”; „I ty zostaniesz Indianinem”).
Komentarze